Nie inaczej miał się termin „start-up” (lub też: „startup”), który to obecnie z rzeczownika stał się przymiotnikiem, kategorią, ideą, a nawet całym lifestylem. Buzzowrds mają jednak to do siebie, że choć używa się ich często i w wielu (zazwyczaj nieadekwatnych) sytuacjach, to rzadko towarzyszy temu zrozumienie i refleksja.
I tak, Marcin, który rzucił korpo, żeby otworzyć swój niepowtarzalny barber shop, nazwie się startupowcem. Barbara, która została profesjonalną last-minute kosmetyczką i świadczy swoje usługi podczas festiwali, też nazwie się startupowcem.
Przyjrzyjmy się bliżej Marcinowi. Ukończył studia humanistyczne i stosunkowo szybko dostał pracę w międzynarodowej korporacji. Po niecałym roku wziął auto w leasingu, które to auto polecił mu kolega z boksu pracowniczego obok; ale koniec końców, jeździ nim wyłącznie do pracy, bo na nic więcej nie ma czasu ani energii. Mija kilka lat i szara monotonia puszowania dedlajnów zaczyna mu się dawać we znaki, postanawia więc, że czas coś zmienić. Natchniony barwnymi postami i relacjami z kolejnych wspaniałych podróży, i osiągnięć kolegów ze studiów, którym „się udało”, postanawia, że będzie jak oni — zostanie “startupowcem”!
Przecież wszyscy wiedzą, że to właśnie dzięki startupowi człowiek podróżuje po świecie, zarabia więcej, niż jest w stanie wydać i prowadzi życie na poziomie, jaki inni znają… no właśnie, tylko z mediów społecznościowych. Marcin rzuca więc swoje biurko w cholerę, bierze kredyt i otwiera swój wymarzony, i niepowtarzalny Barber shop, który okazuje się wręcz kwintesencją naszych czasów: szybki branding, nowoczesne wnętrze, muzyka ze smakiem, i pokryte tatuażami Panie, które serwują wykwintne trunki klientom czekającym na swoją kolej.
Krótko mówiąc: klienci pchają się drzwiami i oknami, a przychód przekracza najśmielsze oczekiwania. Pół roku później, Marcin zatrudnia dodatkowe dwie osoby i pełen poczucia spełnienia, jedzie na swoje zasłużone regaty.
Całkowicie inną historią będzie równie sprawnie działający biznes, którym jest Booksy.com. Booksy świadczy usługę, która pozwala ludziom z całego świata znaleźć najbliższy zakład fryzjerski, barbera czy kosmetyczkę w swojej okolicy. Booksy bez problemu nazwie się startupem i będzie miało do tego pełne prawo.
Pytanie nasuwa się samo: dlaczego hypowy barber nie jest startupem, a platforma pozwalająca klientowi znaleźć tegoż barbera już jest… ?
Sekret tkwi w możliwości łatwego skalowania usługi, jak w przypadku Booksy.
Być albo nie być startupu, jest oparte o nieustanny wzrost. Specyfika wynikająca z ekspansji, od samego początku jest nastawiona na ekspansję krajową lub międzynarodową, w oparciu o łatwo skalowalny model; z tego powodu perspektywa osiągnięcia „szklanego sufitu” jest prawie niemożliwa, ale (jednocześnie) osiągalna (i takich problemów życzymy Wam wszystkim! 😉 ).
Mając na uwadze łatwą skalowalność i nieustanną ekspansję startupu, możemy sobie w prosty sposób wyobrazić, że nie da się stworzyć jego finalnej wersji, która — jak barber shop Marcina — od pierwszego dnia jest w stanie być optymalną wersją samego siebie.
Start up musi się nieustannie zmieniać, być w ciągłym ruchu, mieć wyznaczony cel, aby móc ku czemuś dążyć. Nie może — jak Marcin — wrzucić na luz po szybkim sukcesie. W myśl hasła “Panta Rhei”, start up powinien być przygotowany na nieustanny rozwój i zmianę otaczających go warunków, ale przede wszystkim — na zmianę upodobań swoich odbiorców, którzy podlegają różnym modom i często bezmyślnie dryfują od jednego hype’u do drugiego.
Dlatego też start-up – jak roślina wody — potrzebuje finansowania zewnętrznego, które jest w stanie go rozwinąć… ale o tym innym razem! 😉
Zespół FROGRIOT