Jak głosi ludowe przysłowie: “jeżeli nie ma czegoś w Internecie, to znaczy, że to nie istnieje”. Ta (jakże nadużywana) maksyma wgryzła się w polskie mózgi szybciej, niż głodny student w kebaba i lawirując pomiędzy (nikłymi zazwyczaj) śladami krytycznego myślenia, przycupnęła za zdrowym rozsądkiem — bo przecież wszyscy wiemy, że pod latarnią jest zawsze najciemniej. I tak siedzi tam, w słowiańskim przykucu, od czasu do czasu rzucając wielopiętrowym bluzgiem, że: halo, jak to, przecież musimy być wszędzie, opowiedzieć o nowych krzesłach w naszym biurze absolutnie WSZYSTKIM, wysłać list do Kurii, gołębia do premiera, wypalić kręgi w zbożu i dla pewności puszczać sygnały dymne przez następne 14 dni!
W rezultacie, mamy wątpliwą przyjemność podziwiać blogi “szanowanych” firm, które to całkowicie niszczą swoją reputację publikując wymuszone na pracownikach testimoniale, albo i lepiej — które, po wykazaniu się całkowitym brakiem wyczucia swojej publiki, zostają zmuszone do taktycznego wycofania się rakiem z młodzieżowych platform, pozostawiając za sobą jedynie zgliszcza marzeń o poszerzeniu grupy docelowej i generalny niesmak;
(o wieloletnich fanpejdżach, przy których Prypeć* to metropolia, a po każdym wpisie słychać już nawet nie świerszcze, ale rosnące chwasty, nawet nie wspominam).
*Dla niezorientowanych, Prypeć jest (był?) miastem leżącym przy elektrowni atomowej Czarnobyl, która to — jak wiadomo — wzięła i wybuchła. Mieszkańcy i pracownicy zostali ewakuowani, miasto zaś porzucono, wraz z większością dobytku, co współcześnie tworzy apokaliptyczny krajobraz, godny największych Hollywoodzkich filmów; nie ma się co dziwić, że w końcu zawitało tam HBO (Czarnobyl). Obecnie mieszka tam na stałe kilkadziesiąt osób, głównie najstarsze jednostki, które po zakończeniu ewakuacji nie miały gdzie się dalej udać.
W praktyce, informowanie wszystkich o wszystkim prowadzi do oczywistego finale: utraty odbiorców. Co więcej, korzystanie z nieodpowiednich kanałów komunikacji, może skończyć się dla marki nie tylko chwilowym nadszarpnięciem wizerunku, ale wręcz jego całkowitym zniszczeniem, po którym to nie pozostaje nic innego, jak posypać ziemię solą i zacząć od nowa, na podobieństwo oszustów podatkowych, którzy na moment przed pojmaniem przez siły specjalne, wylatują do Panamy.
Kanałów komunikacji marki może być dziesiątki, a nawet setki — tak, również w przypadku startupu. Nie oznacza to jednak, że każdy z nich MUSI zostać wykorzystany; pozwolę sobie nawet stwierdzić, że większość z nich, powinna być traktowana jak trzecia dokładka deseru z rzędu — niby zjesz, niby cieszy, ale zaraz po odłożeniu widelca czujesz jak cukier mości sobie gniazdo się w trzecim podbródku, ciotki mierzą Cię pełnym potępienia wzrokiem, a puszyste ciasto odbija się od na wpół strawionego schabowego, nabiera rozpędu i niczym cola z mentosem toruje sobie drogę powrotną do ust.
Po pierwsze: określ swoją personę.
Persona, czyli Twój idealny klient, a wręcz: jego archetyp. Taki, którego najbardziej chcesz przyciągnąć, który na samą wzmiankę, będzie wywoływał w Tobie niekontrolowane fale czułości i szczęścia. Fikcyjna postać, oparta jednak na twardych danych i — wbrew powszechnemu mniemaniu — niebędąca wytworem wieczoru spędzonego przy wódce.
Persona opiera się o prawdziwych ludzi, prawdziwe dane i prawdziwe opinie.
“Dlaczego persona jest ważna?” – zapytasz. – “Do czego mi się przyda, co ja z nią zrobię… ? Bo na pewno nie zarobię na niej, skoro ma fikcyjne konto bankowe! (hue hue hue)”
#Januszoweżarty #cytatzżyciawzięty
W BARDZO dużym skrócie, dzięki dobrze zdefiniowanej personie:
Nie wierzysz?
Po drugie: jeżeli zrobienie person zajęło Ci mniej niż kilka długich tygodni żmudnej pracy nad zbieraniem danych, analizowaniem ich i wyciąganiem wniosków, a następnie tworzeniem profili i scenariuszy, to daj sobie pomóc.
Dopiero po stworzeniu person, będziesz w stanie zdecydować o tym, jakie kanały będą odpowiednie dla Twojej marki. Prowadzisz marketing dla prywatnego liceum i chcesz trafić do osób poniżej 16 lat? Skuteczniejszy od Facebooka, prawie na pewno okaże się Instagram lub TikTok, ale tylko jeżeli masz naprawdę wysokie kompetencje komunikacyjne i odpowiedni content. Sprzedajesz auta w leasingu i zależy Ci na bardzo precyzyjnej grupie osób o stabilnym zatrudnieniu i średnich/wysokich zarobkach? Dzięki LinkedIn i Twitterze możesz zawęzić swoje działania reklamowe do takiej właśnie grupy — pod warunkiem, że potrafisz dostosować komunikat do platformy.
Każde medium społecznościowe trafia do nieco innej grupy użytkowników, co z kolei przekłada się na odmienny ton wypowiedzi, stylistykę i treść, ale także specyfikę zachowań wewnątrz platformy — w tym interakcje z markami. Rzeczy, które są (niestety) akceptowane na YouTube, z dużą pewnością wywołają PR-owy koszmar na LinkedIn. Z kolei to, co będzie miało dużą wartość na LinkedIn, może okazać się zwyczajnie nudne na Instagramie czy Facebooku.
Jednakże, aby stworzyć personę trzeba być w stanie “wyjść” mentalnie z firmy i planów jej rozwoju. Jest to niesamowicie ciężkie, szczególnie dla początkujących przedsiębiorców — nabranie odpowiedniego dystansu do dziecka, jakim jest nasz start-up nie jest procesem przychodzącym każdemu naturalnie i łatwo, i nie ma w tym nic zaskakującego. Właśnie dlatego, zamiast stawiać na szali powodzenie biznesu, warto schować dumę do kieszeni, chwilowo znokautować kontrolującego wszystko Janusza i oddać sprawę w ręce profesjonalistów.
Twoja marka nie posiada jeszcze persony? A może chcesz w końcu oddać marce jej własny głos i potrzebujesz pomocy w zaplanowaniu i egzekucji harmonogramu publikacji? Zapraszam do kontaktu 🙂